Nie tak wyobrażałem sobie swoją karierę
Nie tak wyobrażałem sobie moje karierę. Sześć miesięcy akademii policyjnej sprawiło, że straciłem dwadzieścia pięć lat mojego życia. Zamiast wspinać się po szczeblach, by zostać dobrze płatnym komisarzem w jakimś dużym mieście, zostałem szeryfem, rodem z Dzikiego Zachodu, tej zabitej deskami dziury o nazwie Grünewalde. Choć nie jest tak źle, ze względu na mój status tak starszyzna, jak i młodzież często zwraca się do mnie z niemałym szacunkiem. Przyznam, jest to miłe uczucie, gdy inni na tobie polegają, kiedy sami już nic nie mogą zrobić.
Jednak największy problem przez ostatnie dziesięć lat sprowadzał się do sporu pomiędzy panem Hritzem a jego sąsiadką, która rzekomo podkradała mu jajka z kurnika. Przyznam szczerze, że tego rodzaju sytuacje często poprawiają mi humor, szczególnie że rzadko dzieje się tu coś ciekawego. Chociaż może to i lepiej. Jestem pewien że mieszkańcy nie mają nic przeciwko spokojnemu życiu.
- Psze pana – obudził mnie z moich rozmyślań Adam – Dojeżdżamy.
- Chyba widzę - bąknąłem.
- Myślałem że pan spał.
- Ja tylko leżałem – oblizując się dopowiedziałem – z zamkniętymi oczami.
- A no tak, jak mogłem się tak pomylić – powiedział odwracając wzrok z powrotem na drogę z pół uśmiechem na twarzy.
Adam, nieco szczupły, choć dobrze zbudowany szatyn. Siedzi w Grünewaldzie dopiero rok. Czasami przypomina mi mnie, kiedy byłem młody, jednak w odróżnieniu ode mnie on może opuścić to miejsce. Kiedy przyjechał, postanowiłem wziąć go pod własne ramię. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego tak postanowiłem, może dlatego, że nigdy nie miałem dzieci a on na swój sposób potrzebował kogoś kto wytłumaczy mu wszystko o naszym fachu. Tak czy siak nigdy nie żałowałem tej decyzji… No, może czasami.
- Jesteśmy. Niezły tłum, nie? – oświadczył młody, zarzucając hamulec ręczny.
- Ta, wygląda na to, że to coś poważniejszego niż jajka Hritza.
Z szerokim uśmiechem na ustach Adam odpowiedział:
– Może chodzi o kapustę?
- Oj, ty nie bądź taki mądrala, wysiadaj – odpowiedziałem sucho, po czym wysiadłem z auta i ledwo zauważalnie podniosłem wargi do góry.
Adam miał jednak racje. Faktycznie było tam więcej radiowozów z pobliskich rejonów, jak Troszczenko czy Ampfryca. Parę rozłożonych namiotów oraz ognisko. Przypomniały mi się czasy, kiedy jako mały gówniarz byłem na obozie. Brakuje tylko zapachu usmażonej kiełbasy, ociekającej tłuszczem wpadającym w żar. Zamiast tego poczułem, jakby coś zajeżdżało ozonem. Odór na szczęście był na tyle słaby, że po paru sekundach nawet się go nie czuło. Zanim mogliśmy choćby pomyśleć, skąd się dobywał, w naszą drogę weszło dwóch posterunkowych. Miałem już zwilżone wargi i przygotowany tekst o ich matkach, jednak gdy już miałem go mówić, usłyszałem znajomy głos.
- Hubert! No nareszcie! Proszę, wybacz moim chłopcom, są trochę nadpobudliwi, to ich pierwsza sprawa.
Komisarz Troszczenka, Anna Trzasek. Chociaż dla mnie i innych kolegów z akademii zawsze będzie znana jako Skakanka. Pomimo tego, że jest z mojego rocznika, trzymała się bardzo dobrze. Przeciętnego wzrostu brunetka o pięknych kręconych włosach i brązowych oczach, które dla każdego były wypełnione troską, współczuciem oraz pomocą.
- Wszędzie bym poznał ten głos – spod moich wąsów wyrósł rzadko ukazujący się uśmiech – Nie nudzi ci się w tym Krościenku? Ni to miasto, ni to wieś?
- Hah, kto to mówi? Tyle lat siedzisz na prerii Grünewaldu, a nadal nie masz kapelusza kowbojskiego?
- Touché – odpowiedziałem, ciągle zadowolony spotkaniem starej znajomej.
- Miło panią znowu widzieć – zza moich pleców wysunął się Adam.
- A, oto i zastępca naszego szeryfa – odrzekła, taksując go wzrokiem, jak gdyby sprawdzając, czy urósł, pomimo tego, że widzieli się trzy miesiące temu.
Po paru uściskach i niechętnych całusach w policzek zaczęliśmy dopytywać się Skakanki, co tak ważnego może dziać się pod grywałdzkim lasem, że zostało wezwanych aż tyle ludzi. Ku rozczarowaniu Adama, który myślał, że doszło do zabójstwa wskazała na czterech nastolatków grzejących się przy ognisku. Na pierwszy rzut oka nic dziwnego, pewno poszli do lasu, nachlali się, pobili, i ktoś oberwał nieco za mocno. Takie rzeczy dzieją się codziennie. Jednak moją uwagę przykuły ubrania i rany jednego z nich. Zupełnie, jak gdyby zaatakował ich niedźwiedź. Niektórzy pomyśleliby, że to nic, co wymagałoby tak dużej liczby policjantów na służbie. Jednak ci, którzy tutaj mieszkają, wiedzą, że w naszych lasach nie ma żadnych niedźwiedzi ani tego typu drapieżników. Teorie Adama na temat tego, co się dzieje u nas zwykle były śmiechu warte, aczkolwiek tym razem mógł mieć faktycznie rację.
- To nasi poszkodowani, co? – odchrząknąłem. – Mówili już coś?
- Niewiele, wolałam też zaczekać na was z przesłuchiwaniem ich. Według świadków wybiegli z lasu krzycząc w niebogłosy, dopóki nie zatrzymali się pod najbliższą latarnią. Następnie przyjechaliśmy my. Rozłożyliśmy namioty, które trzymaliśmy w bagażniku. Chłopcy byli w gorszym stanie, zanim się zjawiliście. Co ciekawe, nie zadzwonili na karetkę, tylko na policję.
- Faktycznie dziwne – rzekł Adam, dopiero teraz zauważając ich rany na plecach.
- Mnie bardziej dziwi, jak ci gówniarze złapali sygnał na telefonie w tej dziurze, skubani.
- Hubert! – syknęła w moją stronę Anka. – Dużo przeszli.
- Dobra, już dobra. Wezwaliście karetkę? – zapytałem, widząc przy okazji, jak Adam chowa uśmiech.
- Będzie tu dopiero za dwie godziny, nie dość, że jest druga w nocy, to jeszcze nie mają nikogo wolnego na służbie – odpowiedziała zmartwiona, patrząc się na zabandażowane plecy najniższego z chłopców.
- Wypadałoby im się przyjrzeć, nie? – powiedział Adam, przełamując ciszę.
- Są cali wasi. Tylko nie opowiadaj im żadnych swoich opowieści z dzieciństwa, Hubert – odpowiedziała Anka z sarkastyczną miną.
- Nawet tej o Bezrękim Adolfie?
- Nawet tej – westchnęła.
- Ja bym jej chętnie posłuchał – z radością powiedział mój podopieczny.
- Tobie nie opowiem.
Zacząłem podchodzić do ogniska. Każdy następny krok uświadamiał mi, że stan oraz wygląd ich ran był gorszy, niż na jaki wyglądał z dala. Dochodząc dostrzegłem tego najniższego, który przykuł przedtem moją uwagę. Przypominał nieco szczuplejszego Adama, o dłuższych szatynowych włosach i zielonych oczach, które, kiedyś przepełnione młodzieńczym szaleństwem, wpatrywały się pusto w ognisko. Zupełnie, jakby brakowało mu chęci do życia, nie miał tego lśnienia w oku. Ubrany był w brązowo-żółtą koszulę, teraz jednak była bardziej poszarpana i zbrukana krwią.
- Nic pan z niego nie wydusi, siedzi tak od dawna – odezwał się najwyższy z nich w okularach.
Wspomniałem słowa Anki, aby zbytnio na siłę nie wyciskać z nich informacji. Przestałem więc myśleć o rozpoczęciu rozmowy z młodym Adamem i skupiłem się na pozostałej trójce, która teraz patrzyła się na mnie jak na święty obrazek.
- A który z was tutaj nadaje się do uduszenia? Który wie, co się stało?
Nie minęła sekunda, a wszyscy zaczęli gadać i przekrzykiwać się nawzajem, próbując dać mi do zrozumienia, co się im przydarzyło. Moja służba dopiero się zaczęła, a ja wpatrując się w nocne niebo modliłem się, żeby ktoś był obok kto mnie powstrzyma, zanim rzucę im się do gardeł.
- Hej! Spokój! – krzyknąłem, po czym nastała cisza.
- Posłuchajcie uważnie, to nie jest Radio Maryja. Innego dnia chętnie bym z wami tak poskrzeczał, ale nie mamy całej nocy na to wydurnianie się! Niech jeden mówi na raz.
Po chwili wstał ten siedzący z samego brzegu. Na tle reszty wyróżniały go jego długie brązowe włosy sięgające do łokci, spod których widać było jego niebieskie oczy, rozszerzone, jak gdyby nadal nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło.
- Tomek – powiedział prawie szeptem.
- Co? – odpowiedziałem nieco zamieszany
- Ułomek – spojrzał w las – to moje imię. Opowiem wszystko.
- Świetnie. Poproszę mojego partnera żeby zaparzył wam wszystkim herbaty, w międzyczasie możesz poukładać sobie wszystko w głowie. Przyjdź za piętnaście minut do mojego namiotu.
Kwadrans minął. Zapach herbaty oraz malinowego soku przepełnił namiot. Włączyłem stary magnetofon do zeznań, przygotowałem kartkę oraz długopis i rozsiadłem się w rozkładanym krześle, biorąc dobry łyk herbaty.
- Można? – usłyszałem głos dobiegający z zewnątrz.
- Jasne, właź, młody – odpowiedziałem przecierając okulary, które zaparowały od ciepła napoju.
- Jest pan pewien, że nikt nie będzie nas słyszał? – rzekł już bardziej stanowczym głosem, rozglądając się dookoła.
- Masz moje słowo.
- Co chciałby pan usłyszeć? – powiedział, siadając na krześle.
- Wszystko.
Opis[edytuj | edytuj kod]
Autorem tego niedokończonego opowiadania jest Michał. Napisał je w lipcu 2020 roku. Nazwy geograficzne i nazwiska są zmienione.
Niewiele w sumie pamiętam. Napastnikiem w tekście miał się okazać ktoś z Schengen, tyle kojarzę.
Miało być więcej tego, ale Michał się nie zdecydował na dokończenie i Nie tak wyobrażałem sobie swoją karierę spotkał los podobny, co patyczakową animację z Michałem i Tomkiem z 2018.
Zredagowana kopia leży we wschodnim skrzydle piwnicy w Kornwalii. Do treści dodano dopisek:
Niniejszy tekścik otrzymałem 19 lipca 2020 roku bezpośrednio od autora, Michała, na Discordzie.
Jakoś tak przypomniałem sobie o tym opowiadaniu i jąłem je niedługo później przepisywać. Dokonałem drobnej korekty w interpunkcji.
Pozdrawiam z 21 lipca Anno Domini MMXXI.
Administracja MCSER.IO2 Wiki również pozdrawia spiderman pointing meme i życzy spokojnych, długich wakacji policealnych.